Recenzja "Edmundopeja" | #125 |
"Edmundopeja" Niedobre Literki
Recenzja
Październik 2020
Wstęp
Nowela „Edmundopeja” od Niedobrych Literek to moje pierwsze spotkanie z bizarro fiction. Przeczytanie definicji na temat gatunku i tego, co go charakteryzuje w żaden sposób nie przygotowało mnie na to, z czym spotkałam się w tej historii. Chyba jeszcze nigdy nie czytałam czegoś tak zwariowanego (żeby nie napisać bardziej dosadnie). Długo nie mogłam zebrać się, by napisać recenzję tej krótkiej historii. Gdybym pisała ją „na gorąco” to byłabym absolutnie na nie. Jednak, gdy emocje opadły, mogłam na całość spojrzeć bardziej obiektywnie. Po pierwsze zabijał mnie tutaj poziom języka i masa absurdów. Chwilami miałam ochotę zarzucić czytanie. Z jednej strony mnie ta historia odrzucała, a z drugiej byłam ciekawa, co będzie dalej, i jak się skończy. Zastanawiałam się nawet, czy ten gatunek jest dla mnie. Jednak nie przekreśliłam tej historii i dobrnęłam do końca. Zakończenie mnie zaskoczyło. Z pewnością też sięgnę po kolejne historie napisane w tym gatunku, bądź o niego się ocierające.
Planeta Nibir
Bohaterem „Edmundopei” jest Edmund. Typowy patol, którego myślenie dosłownie boli. Z tego też względu nie spodziewajcie się tutaj wyszukanego języka. Za to znajdziecie masę dziwacznych neologizmów i inwektyw, ale jest to dobrze wpisane w to, co sobą reprezentuje bohater. Edmund ma bardzo specyficzną fizjonomię, która przyciąga kobiety, a nawet jeśli nie przyciąga, to on żadnej nie przepuści:
„Edmund S. został obdarzony przez naturę mocno niesymetryczną twarzą. Gdyby przedzielić ją na pół lustrzanym odbiciem, uzyskałoby się dwa zupełnie inne oblicza, tak różne od siebie, że nikt nie dopatrzyłby się rodzinnego podobieństwa”.
Pewnego dnia odwiedza go Remington i oznajmia, że jest jego duchowym przewodnikiem i przybył tutaj z polecenia samych bogów, by zabrać go w podróż, która ma na celu odmienienie historii ludzkości. Edmund jest skołowany takimi rewelacjami. Dowiaduje się, że jego czynami kierują zwariowani bogowie.
„– Nie obawiaj się, Edmundzie. Wiem, że czujesz się teraz zagubiony i nie wiesz, jaka jest twoja dalsza ścieżka. Nie obawiaj się, albowiem jam jest Remington Tityfuck i zostałem tu zesłany jako twój duchowy przewodnik”.
Od tego momentu życie Edmunda zaczyna przypominać narkotyczny sen – i to po naprawdę dobrym towarze! Rozpoczyna się jego pełna groteski i dziwacznych wydarzeń podróż. Trafia na planetę Nibir, którą rządzi okrutna bogini Kali. Edmund ma do wykonania pewną misję. Musi dostać się do zakonu i uratować „siostrzyczki”. Przy okazji jego ciało ulega metamorfozie i zmienia się w… o tym musicie sami przeczytać! Na swojej drodze spotka wiele dziwów, będzie rozmawiał z własną duszą oraz poszczególnymi częściami ciała.
Andżela
Jedną z postaci napotkanych w czasie podróży jest Andżela, która opowiada bohaterowi o tym, jak wygląda jej życie i co najbardziej lubi robić. Edmund rozmawia z nią przy bankomacie. Bardzo specyficznym bankomacie. Otóż, aby wypłacić z niego pieniądze trzeba naprawdę troszkę „popracować”. Jest to pokręcony pomysł i dość dokładnie i dosadnie opisany. Gdy już przełamałam swój początkowy opór do tej lektury, to ten opis naprawdę mnie rozbawił. O co chodzi z tajemniczym bankomatem? Przeczytajcie! Plusem tej historii jest też niesamowity dystans narratorów do samych siebie. Gdzie przebywają? Jakie snują plany względem pogubionego Edmunda? Gdzie jeszcze trafi nasz bohater i jaką ostatecznie postać przybierze? I dlaczego to on został wybrany jako narzędzie przez nie do końca poważnych bogów?
„Edmund struchlał. Bo nic nie rozumiał. Spór bogów? Czy w to właśnie został wrobiony? Czy to było jego przeznaczenie? Być popychadłem w jakiejś ideologicznej wojnie smerfów-gigantów? Co jest potrzebne do zasypania otchłani dzielącej ludzkość od bogów?”
Podsumowanie
Gdy sięgałam po „Edmundopeję” od Niedobrych Literek byłam zaciekawiona, bo wcześniej nie czytałam bizarro fiction. Na początku przeżyłam szok mentalny. Załamałam się po kilku stronach. Zabił mnie zerowy poziom języka. No dobra, może nie zerowy, ale dosadny i niewyszukany, a w zasadzie bardzo ordynarny. Nie żebym była pruderyjna i źle reagowała na wulgaryzmy, ale tutaj mnie one przytłoczyły. Przez to pierwszy raz cieszyłam się, że książka jest taka krótka. Zazwyczaj odczuwam po lekturach duży niedosyt (nawet bo seriach składających się z wielu tomów). Owszem lubię cięte riposty, groteskę i absurd, ale tutaj było tego w nadmiarze. Nawet miałam ochotę przerwać lekturę, ale akurat należę do tego rodzaju czytelników, którzy dają szansę danemu dziełu i czytają do końca. Ostatecznie dobrze zrobiłam, bo choć miałam negatywne odczucia w czasie lektury (sama nawet rzucałam inwektywami i strasznie się denerwowałam) to zakończenie mnie zaskoczyło a po lekturze „Edmundopei” wiem już, czego mogę się spodziewać, jeśli chodzi o pozycje z tego gatunku.
Sam pomysł jest ciekawy, Edmund bardzo specyficzny. Znalazłam tutaj dużo dziwacznych opisów, niektóre rozmowy mnie zniesmaczały, inne bawiły. Zastanawiałam się, co trzeba mieć w głowie, by w kilka osób stworzyć coś tak pokręconego, ociekającego groteską i pełnego absurdów. Scena z bankomatem mnie zabiła… Zresztą dużo tutaj takich scen i spotkań, które sprawiały, że oczy mi stawały w słup, a na usta cisnęły się niezłe wiązanki (na wzór Edmunda). Jeśli „Edmundopeja” będzie Waszym pierwszym spotkaniem z bizarro fiction, to szykujcie się na prawdziwe wyzwanie. W moim przypadku właśnie tak było. Jest to zdecydowanie historia przeznaczona dla osób kochających groteskę, absurd, które nie spodziewają się górnolotnych słów. Opisy są dosadne, obrazowo przedstawione, niektóre sytuacje zniesmaczają, inne rozśmieszają. Jeśli jesteście fanami bizarro, to musicie sięgnąć po „Edmundopeję”. Ja jeszcze nie mam wyrobionego zdania na temat tego gatunku, ale po tej lekturze z pewnością sięgnę po kolejne, by sobie je wyrobić.
Kilka Słów o Książce
Olimpia
Udostępnij